Chyba w liceum pierwszy raz zafascynowała mnie tajemnicza i piękna sztuka jaką jest fotografia.
Z ekscytacją i zdumieniem obserwowałem naszego profesora od chemii, jak naświetla i wywołuje zdjęcia w szkolnej ciemni. Wyłaniający się w wywoływaczu obraz na kartce papieru fotograficznego był swego rodzaju czarem. Abrakadabrą.
Wtedy w najśmielszych snach nie myślałem, że fotografia będzie moim przeznaczeniem, pasją, zawodem.
Chciałem być leśnikiem, ale przeznaczenie chciało inaczej. Wyuczyłem się chłodnictwa.
Przez kilka młodzieńczych lat pracując w fabryce przy urządzeniach chłodniczych gdzieś ta przyszłość fotograficzna się wykluwała. Aparat i ciemnia były mi częstymi towarzyszami. Amatorsko w miarę czasu i potrzeb wywoływałem ,,wypstrykane” filmy, a potem godzinami kopiowałem na papier.
W 1982 roku rozstałem się na zawsze z chłodnictwem i z żoną Marią Jolantą rozpoczęliśmy działalność fotograficzną zawodowo.
Nasze studio było na początku bardzo skromnie wyposażone w sprzęt, lecz wraz ze zdobywanym doświadczeniem uzupełnialiśmy braki.
Praca w studio odkryła przede mną inny tajemniczy świat.
Świat ŚWIATŁA kreowanego.
Poznawałem tę tajemniczą wiedzę bez niczyjej pomocy czy wskazówek. Sprawiało mi to wielką frajdę. Po latach doświadczeń i eksperymentów z oświetlaniem różnych obiektów oraz portretowanych klientów, pozwoliły mi wypracować styl który się podobał klientom. Zwiększało to popularność naszego zakładu.
W połowie lat osiemdziesiątych zacząłem wprowadzać niekonwencjonalne ustawienia w sesjach ślubnych. Były to dynamiczne, luźne pozy. Do tego zabawa światłem. Efekt: sobotnie popołudnia do późnego wieczoru miałem wszystkie zajęte.
Pod koniec lat 90-tych minionego wieku cyfrowy świat zawojował fotografię, co ułatwiło obróbkę zdjęć: retusz, poprawienie jakości obrazu lub tworzenie fantazyjnych przekształceń z pierwotnego zdjęcia. Lecz umiejętność operowania światłem w studiu w dalszym ciągu jest najważniejsza.